Matka poprosiła Bolarza, żeby przyprowadził Bendeguza z przedszkola. Ponownie. I znowu. Wreszcie wybrała nas na opiekunów: regularnie piątek-sobota, prócz tego okazjonalnie. Wytłumaczyła chłopcu, na czym to polega, że ktoś jest gejem. Zapytała, czy chce być od czasu do czasu pod opieką pary mężczyzn. Odpowiedział, że tak.
W ciągu kolejnych dwóch lat pytania były coraz poważniejsze:
- Czy zgadzasz się, żebym zdjęcie, jakie nam zrobiono w czasie rozganiania homofobów, umieścił na swoim profilu? Musisz wiedzieć, co to znaczy: z jednej strony ludzie będą cię podziwiać, że tak odważnie i życzliwie stajesz po stronie gejów i lesbijek, z drugiej może się zdarzyć, że ktoś będzie ci próbował z tego powodu dokuczać, nawet po latach.
- Rozumiem, poradzę sobie, dla mnie to tym lepiej.
Powyższe zdjęcie rzeczywiście wisiało na NK (i wściekało homofobów) w kilku miejscach, z opisem Na zdjęciu widzimy cztery osoby: na środku mężczyzna mniej więcej trzydziestoletni, z ośmioletnim chłopcem na baranach, z boku matka chłopca, dumna, że jej dziecko odważnie staje w obronie opiekującej się nim pary gejów. Po drugiej stronie drugi mężczyzna, radosny, ale trochę spięty, gotów złapać chłopca w razie, gdyby spadał.
Będziesz naszym drużbą? Zastanów się trochę i daj mi odpowiedź powiedzmy za tydzień. W czasie ceremonii będzie kręcony film, który wywalę na swoje konto, posłuży mi on w walce o prawa gejów i lesbijek. Walka będzie ostra, ryzykujesz wiele.
Ponieważ z góry było wiadomo, że z naszego węgierskiego ślubu polskie homofoby zrobią skandal (a był, i to niezły! zresztą trwa nadal w postaci homofobicznego CYRKU Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie), tym razem poprosiłem dzieciaka, żeby porozmawiał z mamą, i sam z nim rozmawiałem kilkakrotnie, żeby miał świadomość, że homofoby tylko czyhają na pretekst.
ślub Bolarza i Arkadiusza - na pierwszym planie nupturienci, w tle - drużbowie
Budapeszt - dwuipółmilionowa kosmopolityczna metropolia, stolica kraju EUROPEJSKIEGO, zlaicyzowanego i nowoczesnego (w porównaniu z Polską). Czasem żartuję, że Węgry leżą zdecydowanie na Zachód od Polski.
Szkoła liberalna to za mało powiedziane: tutaj docenia się i wspiera różnorodność i kolorowość. Każdy inny, wszyscy równi wisi na ścianie. Chodzą tu głównie dzieci rozbrykane (w pozytywnym znaczeniu), a klasa trzecia be ma profil malująco-grająco-śpiewający. Od dwóch lat przyprowadzam rano dzieciaka i odbieram go po południu trzy razy w tygodniu, niekiedy sam, niekiedy z Bolarzem, a niekiedy sam Bolarz, zamiennie z matką. Dzieci znają nas niemal od samego początku.
Koło ósmej zawsze jest tłumno i gwarnie. Dzieci jak to dzieci - trzeba upominać, ponaglać, prostować.
- Gdzie masz zeszyt?
- Na gimnastykę pójdziecie razem czy osobno?
- Kto po ciebie przyjdzie po południu?
Nie każde dziecko ma rodziców, niektóre mają opiekunów, i to nie zawsze stałych, więc jakoś trzeba uogólnić, żeby nie skrzywdzić dziecka, któremu zmarli rodzice, prośbą Niech rodzice... .
Tata
Mama
Partner mojej mamy
Tata z partnerem
Osoba dzisiaj za mnie odpowiedzialna.
Znamy się wzajemnie - i dzieciaki, i rodzice czy opiekunowie, i nauczyciele. Atmosfera wspólnoty, czasem nie widać, który dzieciak przynależy do którego dorosłego (na przykład kiedy dorosły wyciąga wszę z włosów nieswojego dziecka).
Czerwiec dwa tysiące dziewięć. Właśnie wchodzi w życie węgierska ustawa o zarejestrowanym związku partnerskim. Akurat pod koniec roku szkolnego. Ósma rano, dziesięć minut do dzwonka, część dzieci już dotarła, większość z rodzicami lub opiekunami.
- Wychodzę za mąż!
Cisza. Czworo dzieci z trzeciej be chowa się za drzwiami i nasłuchują rozbawione, co to będzie. Szóstka rodziców spogląda na mnie jak na UFO.
“No to teraz to chyba przesadziłem. Zjedzą mnie homofoby.”
Ktoś rzuca: Po węgiersku to się mówi inaczej. - tłumek natychmiast się rozluźnia, z poczuciem ulgi, że tu chodzi o językowe nieporozumienie (Arkadiusz jest cudzoziemcem).
- Ale ja naprawdę wychodzę za mąż - za Bolarza.
Bolarz to imię męskie, więc wątpliwości nie ma, tym bardziej że dzieciaki kiwają głowami (one w przeciwieństwie do rodziców wiedzą od pół roku, że Arkadiusz i Bolarz zabiegają o formalne uznanie swojego związku).
Podbiega ciocia Kasia (wychowawczyni, a jednocześnie wicedyrektorka placówki) i woła Wychodzisz za mąż? Gratuluję! Chodzi o Bendeguza? No to zapraszam do klasy i pcha mnie do środka, ale drzwi nie zamyka, dając tym samym wyraźnie do zrozumienia, że klasa to jej królestwo: rodzice mogą się przysłuchiwać, ale o sprawach wychowawczych decyduje nauczyciel. Bąkam: Chodzi mi o to, że nie znam węgierskich tradycji... Co mają robić dzieci na ślubie swoich opiekunów? Mają rozrzucać kwiatki czy co? Ciocia Kasia: Słuchajcie dzieci, kto wie, jak to się tradycyjnie nazywa, kiedy dziecko bierze udział w ceremonii ślubnej? Nikt nie wie? To się nazywa drużba. Wasz kolega będzie drużbą na ślubie Arkadiusza i Bolarza. Nic nie musi robić. Wystarczy, że jest. A teraz zaczynamy lekcję.
Takiego szczęścia to się nie spodziewałem. Ale i tak ślub poprzedziło kilkadziesiąt rozmów z dzieciakami z klasy, z sąsiedztwa.
Październik 2009. Trzydziesta pogadanka o rodzinie i małżeństwie. “Pogadanka” to u mnie nie wygląda tak, że w klasie staje gej na środku i odpowiada na pytania młodzieży, zazwyczaj uwłaczające (bez złej woli, jedynie z powodu stereotypów). Moje pogadanki są spontaniczne - wykorzystuję każdą okazję, żeby wspomnieć swoje ulubione tematy i upewnić się, że nikt dzieciakowi nie będzie dokuczał.
Podbiega dziewczynka:
- Arkadiusz, czy to prawda, że jesteście z Bolarzem partnerami?
- Tak.
Dwie sekundy później słyszę okrzyk:
- Wiedzieliście, że mama Bendeguza ma dwóch partnerów jednocześnie?
Już ruszam, żeby wyjaśnić nieporozumienie, ale słyszę chłopców:
- Nie o to chodzi! Arkadiusz i Bolarz są gejami i wzięli ślub.
Targają mną uczucia. Z jednej strony jestem zdumiony, że dzieciaki tak prosto potrafią sobie nawzajem wytłumaczyć rzeczy, nad którymi dorośli się głowią i głowią... Z drugiej poczułem się trochę niepotrzebny. Nasłuchałem się od homofobów, że “będą mu dokuczać”, przygotowałem cały arsenał reakcji na roztomajte sytuacje, a tu nic. Mija semestr, drugi i trzeci i nic. Ani jednego dogryzka. Wyłącznie życzliwe (choć niekiedy niechcący bolesne) pytania.
- Kto to jest? Twój tata?
-Nie! Mówiłem już, mój tata nie żyje. To jest Arkadiusz.
- Partner twojej mamy?
- Nie. Arkadiusz jest gejem.
Często spaceruję z kamerą w ręku i nagrywam sam siebie i swoje paplanie. Jak mi się uda powiedzieć coś, co mi się szczególnie spodoba, to umieszczam na youtube. Raz po polsku, raz po węgiersku. Czasem w tramwaju, czasem w drodze z dzieciakiem do szkoły. Najczęściej w ZOO. Dzieciaki wiedzą, że opowiadanie o orientacji i rozmnażaniu i rodzinie to moja pasja, że paplam swoje przy każdej okazji i bez okazji, że stosuję własny specyficzny system pojęć i opisuję świat w stosunku do siebie jako geja, w dodatku “heterofoba” (czyli żartobliwie). Dzieci kiedy zauważają, że dla mnie to ważne, a na zewnątrz zupełnie nieszkodliwe, a często zabawne, wchodzą w tą grę, i razem ze mną obserwują reakcje na przykład pasażerów w tramwaju:
- Arkadiusz, co tam mówisz do kamery?
- To, co zwykle: o rodzinie i małżeństwie.
- Czyli o gejach?
- Tak.
- A co to jest to HETERO?
- Jak ktoś nie jest gejem lub lesbijką, to jest hetero.
- Acha.
Pół tramwaju śmieje się, drugie pół zakrztusza... (a ja mam kolejny fantastyczny cytat do dyskusji na forach o homozwiązkach). I tak mam już od dwudziestu lat.
Prowokować, prowokować, prowokować.
Ale czasem to mnie się obrywa, kiedy dzieciak stosuje przeciwko mnie tą samą metodę, którą stosuję na homofobów: Arkadiusz, powiedz, który mężczyzna bardziej ci się podoba? - podtyka mi pod nos książkę. Czerwienieję ze wstydu i w panice wyłączam kamerę, do której sekundę temu opowiadałem z taką pewnością siebie... Nie dlatego, że ośmiolatek pyta głośno wśród ludzi swojego opiekuna-geja o preferencje, ale dlatego, że właśnie czyta bogato ilustrowaną książkę o ... Neandertalczykach.
Dla mnie bycie gejem to radość, a homofobia daje mi ubaw. Naśmiewamy się zatem z homofobów. Prokuratorskie chlapotki o “handlu noworodkami”? Stawiam dzieciaka na wagę: dwadzieścia dziewięć i pół kilo netto, trzydzieści brutto. To ci noworodek!
W kwietniu dwa tysiące dziesięć miał miejsce w szkole dzieciaka tydzień poświęcony mniejszościom mieszkającym na Węgrzech. Poniedziałek Grecy i Grecja, wtorek Polacy i Polska, środa Romowie. Wtorek nauczycielka mi oddała, żebym sobie plótł, o czym chcę (ze świadomością, że chodzi między innymi, aby dzieci się oswoiły z gejem - opiekunem jednego z nich).
- Przyjdziesz na dziesięć minut poodpowiadać na pytania dzieciaków o Polsce i Polakach?
- OK, ale proszę, nie mów, że jestem Polakiem. Co najwyżej przyjechałem z Polski.
Z dziesięciu minut zrobiły się cztery godziny. To - jak się potem okazało, były właśnie te najważniejsze godziny w moim życiu, na które przygotowywałem się od lat.
Ciocia Kasia sadza mnie na stołku wśród dzieci. Wypróbowuję kamerę, na tyle ostentacyjnie, żeby każde widziało, że część lekcji będę nagrywał. Do nagrywania są przyzwyczajone. Do gości w klasie podobnie. Na ile mają świadomość, że nagranie posłuży mi w walce z homofobią? Hi hi hi... Mają.
Ciocia Kasia zaczyna opowiadać o Polsce, gdzie mieszkała przez kilka miesięcy dawno temu. Zaprosiłam gościa, którego wprawdzie znacie od dwóch lat, ale ponieważ przyjechał właśnie z Polski, to możecie mu zadawać pytania o ten kraj i jego mieszkańców. Klasa jak wspomniałem jest muzyczno-rysująca, więc pytania dotyczyły zwyczajów i strojów ludowych, ulubionych potraw, ortografii, kolorów flagi, gór i żubrów.
Potem przyszła moja kolej: Nie będę wam opowiadał o Polsce, ponieważ tyle, co przed chwilą powiedziała ciocia Kasia, wam wystarczy. Będę opowiadał o Śląsku, a to dlatego, że istnieje kilka ważnych paralel historycznych śląsko-węgierskich. Powiedzcie drogie dzieci - mówi wam coś wyrażenie najazd mongolski? Legnica 9 kwietnia 1241... kres “mocarstewka Henryków”... Już po dwóch minutach straciłem poczucie, gdzie jestem i do kogo mówię.
Wybudziło mnie chrząknięcie nauczycielki: Arkadiusz, oni mają dziewięć lat, reformy administracyjne Korwina na Śląsku im niepotrzebne. Masz jeszcze minutę, wróć do Mongołów.
Na szczęście szepty z minuty na minutę są coraz głośniejsze i wyraźniejsze: Gejem? Co to znaczy?.
Ciocia Kasia najwidoczniej także je usłyszała, bo pozwoliła mi pleść dalej.
Chodzę od stolika do stolika, żeby odpowiadać na pytania, i podsłuchiwać (podsłuchiwanie, co sobie mówią dzieciaki, to - z powodu pesymistycznych przepowiedni homofobów, że niby “będą dokuczać” - główne zajęcie nauczyciela-geja będącego ojcem zastępczym jednego z nich).
Po kilkunastu minutach ciocia Kasia przejęła głos, żeby opowiedzieć o Beli i Kindze i soli w Bochni. Stanąłem z boku i rozmyślam. Dzieci patrzą raz na mnie, raz na Bendeguza i coś sobie szeptają.
Przerwa. Druga lekcja. Rysujemy herby miast Polski i Śląska. W tym tygodniu zamiast lekcji mamy same pogadanki o mniejszościach, dlatego trudno odróżnić lekcję od przerwy. Z opóźnieniem wpadło mi do głowy, że ani ciocia Kasia, ani ja nie wyjaśniliśmy dzieciom, w ramach jakiej mniejszości tutaj jestem... Nie ma znaczenia - i tak wiedzą. Trudno, żeby po upływie półtora roku jeszcze któreś nie wiedziało. Trzydzieści pogadanek, to wystarczy. Ta obecna jest tylko po to, żeby rozwiać ostatnie wątpliwości. Przechadzam się od stolika do stolika i poprawiam, wyjaśniam: W herbie Katowic jest młot parowy, ponieważ Górny Śląsk to region wydobycia węgla, tak jak przed chwilą ciocia Kasia opowiadała. To żółte to jest korona na głowie polskiego orła.
Arkadiusz! Monika pyta, czy jesteś gejem. - na Bendeguza zawsze można liczyć. Prawie przewracam krzesła, spiesząc z odpowiedzią.
- Tak.
- No ale takim prawdziwym?
(Wyłączam kamerę, ponieważ czuję, że szykują się pytania bardzo osobiste).
- Tak, jak najprawdziwszym.
- W takim razie powiedz, masz partnera?
Doskonale wie, że mam, zna go osobiście, ale domyślam się, że to tylko zadawane przez grzeczność pytania wstępne, raczej na użytek koleżanek, które chciałyby usłyszeć o moim małżeństwie z moich ust osobiście, ale nie mają odwagi zapytać.
- Tak, pobraliśmy się z Bolarzem pół roku temu po ośmiu latach współżycia.
Słyszę coś w rodzaju zdziwienia - te dzieci mają akurat osiem-dziewięć lat. Małżeństwo rodziców kilkorga z nich nie wytrwało dłużej, niż osiem lat.
- Duża jest między wami różnica wieku?
- Osiemnaście lat. (= jednak UFO!)
- Kto u was gotuje?
- Bolarz.
- A dlaczego akurat on?
- Ponieważ to ja przyjechałem na Węgry i mieszkamy w jego mieszkaniu, które już wcześniej sam urządził. Pewne zasady i przyzwyczajenia istniały, kiedy się wprowadziłem, i musiałem się przystosować. Dlatego to Bolarz gotuje.
Słyszę szeptanie. Jakże znajome!
W trakcie rozmowy powolutku niepostrzeżenie dziewczynki otoczyły mnie półkolem i nasłuchiwały. Rozmowę prowadziły dwie najdojrzalsze, a pozostałe szeptały. Wiem, że później sobie moje odpowiedzi obgadają i wyjaśnią sobie nawzajem wątpliwości. Zawsze tak jest.
Chłopcy nigdy nie szeptają między sobą. Spostrzeżeniami także dzielą się głośno, nawet jeśli dosadne. Zresztą w tej klasie etap pytań mają dawno za sobą. Zawsze tak jest: chłopcy wcześniej zaczynają zadawać pytania (Gej? Co to jest?) i wcześniej przestają (Nic ciekawego.). Chłopcy nie zastanawiają się, jak się ma zakładanie rodziny do orientacji.
Chłopcy zwracają się do mnie jak do kumpla, a nie na “wujek”, jak do wszystkich innych dorosłych, zgodnie z węgierską tradycją. Arkadiusz to Arkadiusz - od dwóch lat słyszeli od dzieciaka. Ani nie ojciec, ani nie wujek. Arkadiusz.
Dziewczynki krępują się wypytywać mężczyznę, dlatego wysyłają najodważniejszą.
Kilka uwag, spostrzeżeń jak leci, upraszczając:
Dziewczynki geja otaczają półkolem, chłopcy nigdy. Dziewczynki szeptają między sobą, chłopcy nigdy. Chłopcy z miejsca komentują głośno i dosadnie, dziewczynki nie. Chłopcy pytają o bycie gejem wiele wcześniej, niż dziewczynki. Chłopcy raczej nie pytają o małżeństwo i rodzinę, dziewczynki zazwyczaj wypytują szczegółowo, jak wygląda codzienne życie rodzinne pary gejów. Chłopcy widzą w wychowawcy-geju kumpla, swojego, dziewczyny - człowieka, który założył lub założy taką czy inną rodzinę. Dziewczyny umieją i chcą wyobrazić SIEBIE w sytuacji geja, chłopców to przerasta. Za to chłopcy nie tylko wyobrażają sobie chętnie mieć dwóch ojców/opiekunów, ale i zazdroszczą dzieciakowi drobiazgów (podsłuchane: Bendeguzowi to dobrze, Bolarz z Arkadiuszem na pewno pozwalają mu na strzelanki on-lajn cały wieczór), ale chodzi o spostrzeżenia, które mogłyby być odebrane jako mizoginiczne: chłopcy w wieku 9 lat jeszcze wolą towarzystwo męskie, tak ze strony dorosłych (przede wszystkim własnego ojca, ponieważ dopiero co wyzwolili się spod opieki matki), jak i rówieśników, to wyraźnie widać: do mnie mówią po imieniu, zapraszają do stolika w sposób, że uważają za oczywiste, że jeśli gościem w klasie jest mężczyzna, to przysiądzie się do stolika, gdzie siedzą chłopcy, a nie do dziewczynek itepe. Kiedy chłopiec przebywa pod opieką pary gejów, to dla jego kolegów oznacza to świat bez kobiet.
Prymitywnie upraszczając: dziewczynki 6-10 lat są w stanie wyobrazić sobie, jak by to było, gdybym była mężczyzną/gejem?
Chłopcy 6-10 lat są chętni i zdolni wyobrazić sobie, co to znaczy mieć dwóch ojców.
Wśród chłopców sześcio-dziesięcioletnich w rozmowach zawsze na pierwszym miejscu przejawia się męska solidarność. Skoro gej, to przede wszystkim mężczyzna. Dziewczynki wypytują o sprawy rodzinne, a chłopców interesuje, czy dołączę do internetowej strzelanki. Także to, że o narysowanie flagi Śląska poprosiłem chłopców, było oczywiste. To, że dosiadłem się do stolika chłopców, było oczywiste - dla nich (9 lat) i dla mnie (36 lat) w jednakowym stopniu. To, że chłopiec ma dwóch opiekunów, a nie dwie opiekunki, jest oczywiste.
Mężczyźni są prymitywni.
Druga grupka. Całkowicie odmienna od poprzedniej. Tam było kilka dziewczynek nieśmiałych, które poprosiły jedną, aby w ich imieniu zadała mi kilka (na pierwszy rzut oka widać, że wcześniej przemyślanych i uzgodnionych!) pytań.
Tutaj siedem-osiem osób, z zupełnie innym zestawem zagadnień. Jak się za chwilę okazało, dzieci z trzeciej be tak samo jak ja szykowały się od miesięcy, żeby mnie zapytać o to i o owo. Przypuszczam, że ciocia Kasia słyszała wielokrotnie, że padają pytania w klasie o rolę Arkadiusza i Bolarza w życiu Bendeguza. Dlatego zaprosiła mnie na tą trwającą pół dnia pogawędkę.
“Pogadanki” o tęczowych rodzinach - przeprowadzam codziennie, prawie wyłącznie z przypadkowymi osobami: choćby w drodze z dzieciakiem do szkoły, wpadamy do piekarni po drożdżówkę, i sprzedawca pyta: Dla ciebie drożdżówka, a dla tatusia?. Wtedy wyjaśniam, że nie jestem tatą, ale jedynie ojcem zastępczym, wraz z mężem, z którym wziąłem ślub w sierpniu 2009, można sobie obejrzeć na jutiubie itepe. Reakcje ludzi to jest temat na inny reportaż...
Właśnie - gdzie jest wychowawczyni? Wyszła. Jestem sam z dziećmi. Dwadzieścia siedem dziewięcio- i dziesięciolatków. Z większością już rozmawiałem przy takiej czy innej okazji. Jak się okazało, niektóre wrzucały mnie z pomocą rodziców w Gugla. Jeśli natrafili na prokuratora, to mieli niezły ubaw z Pedalską Świnią...
- Arkadiusz, czy to prawda, że masz stronę internetową?
- Tak.
- O czym tam piszesz?
- O małżeństwie, rodzinie, dzieciach i młodzieży, o wychowaniu, o dorastaniu, o wychowaniu, no i o Śląsku.
- Co to jest Śląsk?
- To jest kraina, o której przed chwilą opowiadałem przez dwadzieścia minut.
- Możemy ją przeczytać?
- Nie radzę - nie wszystko jest dla dzieci. Jeśli bardzo ci zależy, to zapytaj rodziców lub opiekunów, czy ich zdaniem powinieneś to czytać.
Trzecia godzina. Chłopcy w czwórkę kończą malować żółto-niebieską flagę Śląska (podczas gdy dziewczynka obok skończyła rysować herb Białegostoku oraz polskiego orła). Przy tym “męskim” stoliku na pewno mnie nie będą pytać o gejów - o gejach wiedzą wszystko, i to nie ode mnie, ale od Bendeguza.
Załączam kamerę: Przed chwilą udało mi się wykraść z lekcji matematyki dwanaście minut, żeby je poświęcić Śląskowi i Ślązakom. Niby niewiele, ale i tak więcej, niż w jakiejkolwiek szkole na Śląsku Najeżdżam na tablicę (bitwa pod Legnicą), na stoliki. Zaznacz na mapie, gdzie przebywa teraz Arkadiusz.
Wracam do stolika chłopców.
- Sfilmuj Adama!
- Czemu akurat Adama? Nie my tu jesteśmy ważni, tylko...
- ... rysowanie.
- No dobrze, skoro tak ci zależy, to sfilmuję ci ucho - może być?
- Mnie też!
- Mnie też!
- Mnie też!
“Dziecku wychowanemu przez parę gejów będą koledzy dokuczać” dzwoni mi w uszach. Mam tu przed sobą czterech roześmianych chłopców - jeden właśnie jest “dokuczany”, a trzej to ci, którzy “dokuczają”. Rozróżnisz, który jest tym dokuczanym?
- Wrzucisz nas na youtube?
- Tak.
- Jak to znajdziemy?
- Wpisz w szukarce youtube “ark951” - to ja.
Jeden z chłopców zrywa się i wykrzykuje do innych: Słuchajcie wiem, jak się nazywa konto Arkadiusza na jutiubie, wiem, gdzie znaleźć żyrafy!
Od tego czasu minął rok.
Drogi Rodzicu! Uprzejmie proszę Cię o zgodę, abym na swoje konto na youtube umieścił filmik, jaki nagrałem w czasie dzisiejszej pogadanki na użytek walki o prawa gejów i lesbijek. Zwracam się do Ciebie o zgodę, ponieważ Twoje dziecko występuje w jednej ze scen.
Budzi się we mnie diabełek*: “Arkadiusz, to jest nagranie TWOJEJ lekcji, a pogadanka o gejach to kwintesencja dwudziestoletnich wysiłków. Nie musisz nikogo prosić o zgodę na ukazywanie efektów swojej pracy.”
DELETE
Drogi Rodzicu! Właśnie wrzuciłem na swoje konto na youtube film, jaki przygotowałem w czasie swojej dzisiejszej lekcji o Śląsku. Film posłuży mi jako ilustracja, jakie nastawienie mają dzieci do nauczyciela - geja, opiekuna jednego z nich. Jeśli masz jakiekolwiek uwagi, napisz.
* P.S. Okazało się, że to jest Chichotek - bohaterski chochlik klawiaturowy. Przygody Chochlika opiszę niebawem.
Wiosną dwa tysiące dziesiątego urodziło się w ZOO w Budapeszcie gorylątko. Dyrekcja postanowiła sprawdzić testem genetycznym, kto jest ojcem. Dlatego przez dwa tygodnie biegałem po ZOO z apelem, aby zaniechać takiej prymitywnej definicji ojcostwa. A co za różnica, który samiec spłodził? Nie to się przecież liczy. Ojcem jest ten, kto wyprowadza na spacery. Filmik wrzuciłem na youtube, od tej pory dzieciak - poza “pieskiem do wyprowadzania”, “kąskiem do pożarcia” i “pedalskim prosiakiem” stał się dla netowych polskich homofobów “gorylkiem”. Polskich. Tylko polskich. Homofobia to problem społeczny numer jeden w Polsce (ex aequo z kilku innymi).
czerwiec 2010 Ojciec zapasowy to również rodzic!
Wychowawczyni Bendeguza to ciocia Kasia, jest jednocześnie wicedyrektorką i wyjątkowo utalentowanym pedagogiem. Wycieczki z kraju i z zagranicy przyjeżdżają, żeby sobie obejrzeć, jak wyglądają jej lekcje. FANTAZJA!
Na koniec roku dzieci przygotowały przedstawienie dla rodziców. Akurat był mój dzień opieki, a nie matki, a nie wiedzieliśmy, że na dzisiaj przewidziano program artystyczny. Ciocia Kasia Zapraszam rodziców do klasy na przedstawienie przygotowane dla was przez dzieci. Oponuję Ale ja nie jestem rodzicem... i wtedy usłyszałem zdanie, które zapadło w pamięci nie tylko mojej, ale i dzieci i ich rodziców: Ojciec zastępczy to także rodzic - do klasy!.
Prawie się rozpłakałem. To był pierwszy przypadek, kiedy osoba oficjalna użyła wobec mnie wyrażeń: "ojciec zastępczy" i "rodzic", choć formalnie nie jestem ani jednym, ani drugim.
Dopiero w ciągu kolejnego roku okazało się, jak ważne było owo wystąpienie cioci Kasi: przez oba semestry 2010/2011 zarówno dzieci, jak i rodzice używali konsekwentnie obu sformułowań. (Wcześniej używano wyrażeń typu "opiekun Bendeguza" lub "osoba dzisiaj odpowiedzialna za Bendeguza"). Bendeguz oczywiście mówi do mnie i o mnie wyłącznie "Arkadiusz", ale nie protestuje, kiedy ktoś obok mówi o mnie "ojciec zastępczy" lub zalicza mnie do "rodziców".
2011.05.17.
Międzyplanetarny Dzień Walki z Homofobią.
Wpadam do szkoły przepasany tęczową flagą, wchodzę na drugie piętro, do klasy czwartej be. Mam dziesięć minut, więc oparty o parapet czytam czasopismo. Czwarta. Dzieciaki zaczynają się pojedyńczo wydobywać z klasy. Jedno-dwoje na mój widok wraca do klasy i zakrzykuje: Bendegúz! Arkadiusz na ciebie czeka!
Dzieciak wychodzi, widzi tęczową flagę i wprawdzie wita się serdecznie, ale syczy:
- Arkadiusz, znikaj, robisz mi obciach!...
Arkadiusz oszołomiony... O co chodzi? Zawsze tak było - mamy Dzień Walki z Homofobią, to zobowiązuje! Spoglądam na dzieciaka z błaganiem, żeby mi wytłumaczył, skąd zmiana frontu.
- Znowu będzie o pingwinach! Czemu nie wymyślisz czegoś nowego?