Rozdział 20.5: Klacz, Dla Której Warto Walczyć

„NIGDY wcześniej nie czułam takiej radości! To po prostu było tak wspaniałe, że nie chciałam już nigdy przestać się uśmiechać!

Leżałam rozciągnięta na łóżku Homage, podczas gdy ona robiła mi masaż. Albo nauczyła się sporo z naszej wizyty w spa, albo miała już wprawę. Tak czy tak, było to cudowne. Gdybym była kotem, mruczałabym.

Poczułam, jak się o mnie ociera, nachylając się, aby szepnąć mi do ucha:

– Wiem, że lekarz kazał ci odpoczywać i nie przemęczać się. Słuchasz się jego zaleceń tak samo źle, jak większość jego pacjentów.

Skinęłam głową, nie bardzo mając ochotę o tym rozmawiać. Ani o czymkolwiek innym. To, co robiła swoimi kopytami było boskie. Kolistymi ruchami masowała tył moich nóg tuż przy zadzie. Może i nie posiadała takich umiejętności jak kucyki ze spa, było to jednak nieporównanie bardziej cudowne, gdyż robiła to właśnie ona.

– Nie będę więc przepraszała za to, że pomogę ci jeszcze bardziej je złamać – nie miałam pojęcia, o czym... a-ACH! Westchnęłam, kiedy poczułam jej język w miejscu, w którym dotychczas jedynie go sobie wyobrażałam. Moje ciało przeszyło uderzenie rozkoszy.

A ona dopiero się rozkręcała. Czułam, że to będzie naprawdę wyczerpująca czynność.

Po drugim pociągnięciu jej języka poczułam nieziemską ekscytację. To się naprawdę dzieje. Naprawdę to ze sobą zrobimy!

Przy trzecim liźnięciu uderzyła mnie zaś zgoła odmienna myśl. O Boginie, my naprawdę to robimy. A co, jeśli okaże się, że jestem kiepska w łóżku? Co jeśli znienawidzi mnie na wieki? Co jeśli wejdzie na antenę i powie całym pustkowiom, że Mieszkanka Stajni jest najgorszą kochanką w historii?

Ekstatyczna radość ustąpiła miejsca panice, a ja zaczęłam cała się trząść. Kiedy dotyk jej języka ustał, zwalczyłam sobie chęć nakazania jej krzykiem, żeby nie przestawała; bałam się, że czar pryśnie, a ona zda sobie sprawę, że może być z wyższą i znacznie atrakcyjniejszą klaczą.

– Littlepip, wszystko w porządku? – jej głos był pełen troski. Pewnie bała się, że cierpiałam na jakiegoś rodzaju syndrom odstawienia, albo zespół stresu pourazowego, będący wynikiem jednej z wielu w ostatnich dniach okazji, kiedy to prawie zginęłam.

– Tak – skłamałam. Ten jeden raz.

– Czy... to dzieje się dla ciebie za szybko?

– Nie! – wykrzyknęłam, wysilając się, żeby nie łamał mi się głos. To nie było kłamstwo. Mogła się na mnie rzucić kiedy po raz pierwszy ją zobaczyłam, a i tak powiedziałabym, że za długo z tym czekała.

– To dobrze – odparła ze śmiechem. – Bo nie mam najmniejszego zamiaru przerywać.

Następnie zabrała się z powrotem do roboty. Jej język wydawał się być gorący, kiedy dotykał mnie  kolistymi ruchami. Czy języki w naturalny sposób robią się gorące w pobliżu czyichś okolic intymnych, czy to ja byłam gorąca w tamtym miejscu, a Homage po prostu dostarczała potrzebnego nacisku? Przerwałam jednak moje rozważania o czymkolwiek, kiedy wsunęła go do środka.

Krzyknęłam. Jestem prawie pewna, że nie używałam wtedy żadnego znanego dialektu. W jakiś sposób cały wszechświat skurczył się do rozmiaru miejsca pomiędzy moimi nogami, a jedyną istniejącą rzeczą stał się ten gorący, śliski fragment drugiego kucyka, śmiało ruszający tam, gdzie nie była jeszcze żadna klacz.

Jakaś część mnie była zażenowana. Dotychczas zawsze, kiedy byłam podniecona, myślałam o lub patrzyłam na kogoś, u kogo nie miałam najmniejszych szans. Moim naturalnym instynktem było stać tyłem do ściany, ale teraz nie miałam się gdzie ukryć. Widziała dokładnie, co czułam, była we mnie. To było dla mnie zbyt wiele. Moje kopyta próbowały chwytać pościel; chciałam uciekać. Wiedziałam, że lada moment ona zda sobie sprawę, że to jedno wielkie nieporozumienie, wyrzuci mnie za drzwi i będę musiała wymyślić sobie jakiegoś kucyka, żeby w samotności skończyć co zaczęła.

Skończyć? Czułam już nadchodzący orgazm. Boginie, nie. Słodka Celestio i Luno. Ostatnio ktoś wysadził mnie w powietrze, miejcie litość! Okazało się jednak, że były zajęte. Eksplodowałam. Moje ciało ogarnęły spazmy, nie zdołałam powstrzymać krzyku.

– Oho – Homage uniosła głowę, oblizując, cóż, mnie ze swoich warg. – A ja się bałam, że wyszłam z wprawy. Jestem aż taka dobra, czy to ty jesteś taka wrażliwa? – w jej głosie słyszałam nutkę rozbawienia.

– Przepraszam – miałam ochotę wyślizgnąć się z pokoju, zanim zacznie się śmiać z biednej Pip, która nie mogła wytrzymać nawet minuty.

Poczułam na karku jej usta.

– Za co przepraszasz? – jej głos był delikatny. Jej grzywa otarła się o mnie i słowo daję, niemalże doszłam po raz drugi. –  Ja też już dawno nikogo nie miałam.

– Ja nigdy nikogo nie miałam – o cholera, ja tego właśnie nie powiedziałam! Zakryłam usta obiema przednimi nogami, próbując wepchnąć te słowa z powrotem do gardła.

Przygotowywałam się już na ostry, kpiący śmiech. Jednak zamiast tego, poczułam jej zęby na moim uchu.

– Twój pierwszy raz i do tego w taki sposób? – czy ona właśnie jęknęła? – Nie powiem, zazdroszczę ci.

– Cóż to sumie nie pierwszy raz, miałam sporo wolnego czasu kiedy byłam sama i... – tym razem musiałam włożyć kopyto do ust. Słodka, ruchająca niebo Celestio, czy było jeszcze coś innego, co mogłabym powiedzieć, żeby się upokorzyć, zawołał bardzo oburzony głos w mojej głowie. Może jeszcze opowiem jej, jak moczyłam łóżko, kiedy byłam małą klaczką?

Miałam na myśli z drugim kucykiem – ssała teraz koniuszek mojego ucha. Okazuje się, że jest to uczucie lepsze niż cokolwiek innego, poza tym, co właśnie jej kopyta robiły między moimi nogami. – Jeszcze tylko jedna sprawa. Nie masz już dość, prawda?

O Boginie, czy ona żartowała? Wystarczał dźwięk jej głosu i to uczucie na moim uchu, żebym... Oho, znowu. Kolejne uderzenie ekstazy przeszyło całe moje ciało. Homage przycisnęła się do mnie  i wydawała się ujeżdżać moje spazmy, przygryzła też moje ucho. Mocno.

– Uznam, że to znaczyło „nie” – powiedziała, kiedy mój orgazm minął. Poczułam, jak otacza mnie pole telekinezy i przewraca na grzbiet. – To dobrze, bo mam jeszcze tyle do zrobienia.

Nigdy jeszcze nikt nie spojrzał na mnie tak jak ona w tamtej chwili. Zamrugałam, a Homage zniknęła między moimi nogami. Jej usta były równie uzdolnione jak jej język, jednakże delikatne skubnięcia zębów czyniły to jeszcze bardziej...

– A więc, mam pytanie – powiedziała szybko po tym, jak jej wargi pozbawiły mnie jakiejkolwiek zdolności logicznego myślenia.

– Teraz? – zdołałam pisnąć.

Unosząc na mnie wzrok, przycisnęła mocno podbródek do mojego nieustannie wilgotniejącego krocza.

– Nie potrafię wyobrazić sobie lepszej chwili. Chcę dowiedzieć się o tobie czegoś więcej. To chyba zrozumiałe, biorąc pod uwagę sytuację. Prawda?

Usiłowałam sobie przypomnieć jakieś bardziej złożone słowa, na przykład „co”, podczas gdy ona skubała zębami wewnętrzną stronę mojego uda.

– Pytaj!

– Ta Velvet to naprawdę niezła cizia.

Ty sobie chyba kurwa żartujesz.

– Kiedy po raz pierwszy opuściłaś Stajnię, słyszałam, że zrobiłaś to, żeby ją odnaleźć. A więc, czy coś między wami jest? – powiedziała, po czym nacisnęła mnie końcem nosa.

– To... ACH! To... NAPRAWDĘ ciężko jest mi się skupić, kiedy to robisz!

– Chcesz, żebym przestała? – jej usta były tuż nade mną, jej oddech dmuchał we mnie. – Czy musisz się zastanowić, zanim odpowiesz na to pytanie? – otworzyła usta i wysunęła ten swój cudowny, niesamowity język, przeciągając nim niemrawo po mojej cipce.

– Chodzi o to, że to wygląda mi trochę na zasadzkę – powiedziałam tak szybko, jak mogłam, zanim musiałam ugryźć się w nadgarstek, żeby nie krzyknąć.

W końcu uniosła się i usiadła, pozwalając mi się rozluźnić. Następnie uniosła czubek kopyta.

– Zapewniam cię, że i tak będziemy kontynuowały, niezależnie od tego, co powiesz – na potwierdzenie swoich słów nacisnęła mnie mocniej. – Biorąc pod uwagę, że Velvet praktycznie wepchnęła nas sobie nawzajem w objęcia, oraz to, co już mi powiedziałaś, wiem, że aktywnie nic między wami nie ma. Jednakże, nikt nie rusza w pogoń przez połowę Pustkowi za pierwszym lepszym kucykiem.

– Bujałam się w niej na zabój odkąd tylko pamiętam – nie było sensu tego ukrywać. – Ale była tylko twarzą, głosem w radio. Czymś, czym mogłam wypełnić swoje fantazje – nie pozbierałam jeszcze myśli po tym, jak Velvet strzeliła do mnie, ale była to prawda. Nawet, jeśli powiedziana pod przymusem. – Tak naprawdę nie znałam jej, dopóki nie spotkałam jej tu, na Pustkowiu.

– Ach tak? – położyła mi głowę na brzuchu.

– Fantazje w niczym nie odpowiadały prawdzie – westchnęłam. Będę za nimi tęskniła. Były moimi najdawniejszymi towarzyszkami. – Ona jest... wyjątkowa. Ale nie jest klaczą, którą wyruszyłam uratować. Tamta klacz była wymyślona, była głosem z radio – te słowa bolały. To było niczym pożegnanie z częścią   mojego jestestwa.

Homage patrzyła na mnie długo. Następnie uniosła brew.

– Głos z radio, tak?

Stęknęłam z irytacją.

– Nawet nie zaczynaj. Myślałam, że jesteś ogierem.

Na powrót zaczęła mnie całować.

– Cóż, teraz już znasz prawdę.

– A skoro już mówimy o ogierach, to Calamity też jest tylko przyjacielem! A SteelHovesa spotkałam na krótko przed tobą! – naprawdę nie miałam ochoty myśleć o nich między orgazmami.

Uniosła na mnie wzrok, wydymając wargi.

– Ależ kochanie, wiem, że interesują cię wyłącznie klacze. Wszystkie wieści na twój temat zawierały wspomnienie o tym, że gapiłaś się na tą czy inną dziewczynę.

Nie dała mi zbyt wiele czasu na bycie zażenowaną, zanim przeszyła mnie kolejna fala rozkoszy wywołana przez jej język. Kiedy skończyłam krzyczeć w nieznanych dialektach, przez chwilę zastanawiałam się, czy dwa orgazmy pod rząd liczą się jako jeden.

Uwielbiam się tobą bawić.

Zauważyłam.

– Jeszcze tylko jedno pytanie i zostawię cię w spokoju.

– Dobrze – zdołałam powiedzieć, kiedy już przypomniałam sobie, jak mam na imię.

Podskoczyła, kładąc łokcie na mojej piersi i opierając podbródek na przednich kopytach.

– A zatem, co klacz taka jak ty widzi w klaczy takiej jak ja?

Tym razem, oczywiście, pozwoliła mi się nad tym zastanowić.

– Jeśli zaczynasz czuć się zmęczona i chciałabyś coś zjeść, to proszę, częstuj się – postawiła na stoliku obok łóżka miskę z owocami.

Uświadamiając sobie, jak wściekle byłam głodna, wzięłam z naczynia jabłko i dosłownie je pożarłam. Oblizując usta, spojrzałam na nią, czekającą cierpliwie na mojej piersi. Uniosłam wzrok, udając przez kilka sekund, że się zastanawiam.

– Czy „byłam cholernie napalona” wystarczy ci jako odpowiedź?

Wybuchnęła na to śmiechem. Był to cudowny dźwięk.

– Co, nie wpadłaś w oko żadnej ładnej bandytce?

– Cóż, więcej niż jedna wydawała się być zainteresowana spenetrowaniem mnie, ale wolałam jednak poczekać na pannę, która najpierw kupi mi kolację – dla podkreślenia moich słów wgryzłam się w kolejne jabłko. – A mówiąc poważnie, to zawsze bardzo szanowałam DJ Pon3'go. Ktoś, kto poświęca się pomagając wszystkim w każdy dostępny mu sposób? Przypominał mi nieustannie, że na Pustkowiach nie wszyscy jeszcze zmienili się w bandytów.

Homage pocałowała mnie w mostek i uśmiechnęła się do mnie.

– Myślałam, że wystarczyłoby ci po prostu spojrzeć w lustro, żeby kogoś takiego zobaczyć.

Okazało się, że nadal jestem w stanie się zarumienić.

  • Tak, ale ty pomagałaś wszystkim bez... – zamilkłam, wspominając krew na moim rogu i leżącą na ziemi klacz, szepczącą, że nie chciała umierać. Przełknęłam trzymany w ustach kęs jabłka. – Ty nikogo nie zabijasz. Po prostu pomagasz. To wiele dla mnie znaczyło. – na jej twarzy dostrzegłam zrozumienie. Szybko zmieniłam temat, zanim mogła zapytać, czy chciałam o tym porozmawiać. Nie chciałam. – Oczywiście, kiedy tylko dowiedziałam się, że tak naprawdę jesteś prześliczną klaczą ze wspaniałym, apetycznym tyłeczkiem, natychmiast wpadłam po uszy. Kto by nie wpadł?

Poczułam, jak ześlizguje się z mojej piersi. Odgryzłam spory kawałek z mojego trzeciego już jabłka. Dokładnie w tym samym momencie poczułam jej usta na mojej cipce. Po jakiejś minucie zdałam sobie sprawę, że nie mogłam oddychać, i to nie sensie “okurczęokurczęokurczęokurczę”, tylko dlatego, że w mojej krtani utkwił spory kawałek jabłka. Po kilku parsknięciach i kaszlnięciach dostrzegła w końcu moją sytuację i, cóż, najwidoczniej nie chciała stać się znana jako „klacz, która zabiła Mieszkankę Stajni seksem oralnym”, gdyż natychmiast rzuciła się, aby pomóc mi pozbyć się dławiącej mnie przekąski.

– Ostrzegaj mnie, zanim to zrobisz – krzyknęłam ochryple, kiedy zdradziecki kęs owocu wylądował na pościeli.

– Przepraszam – powiedziała, pocierając nosem mój policzek. – Ale nazwałaś mnie swoją bohaterką, a potem jeszcze powiedziałaś, że mam ładny zadek. Nie mogłam się powstrzymać.

Uniosła magią marchewkę z pobliskiej miski, prosto do swoich ust. Nie zjadła jej jednak, lecz podstawiła ją mnie. Sięgając naprzód wgryzłam się w warzywo, myśląc, że Homage je puści, jednakże ona trzymała je nadal, posyłając mi zalotne spojrzenie. Czekała cierpliwie kiedy ja odgryzałam kolejne kawałki marchwi, aż nie dotarłam do jej ust. Wtedy połknęła to, co miała w ustach i jestem więcej niż pewna, że zrobiła to tylko po to, żeby zapewnić swobodę ruchu swojemu językowi.

Po kilku spędzonych w ten sposób minutach położyłam się z powrotem na łóżku, wzdychając z lubością.

– Kurczę, to jest to. O wiele smaczniejsze niż jedzenie w Stajni.

Homage leżała obok, tuląc się do mnie, z policzkiem opartym o moją szyję.

– Tęsknisz za nimi czasem? Za Stajniami?

To pytanie mnie zaskoczyło. Nie ze względu na przedmiot pytania, gdyż było ono całkowicie uzasadnione, lecz dlatego, że odpowiedź brzmiała:

– Nie.

– Naprawdę? – wydawała się być zszokowana.

– To znaczy, tęsknię za tym, że nikt do mnie bez przerwy nie strzelał – dodałam szybko. – No i brakuje mi stałego miejsca, w którym mogłabym się wygodnie przespać. Ale nigdy nie czułam tam, że naprawdę żyję. To było tak, jakbyśmy tylko czekali, aż umrzemy. Nie sądzę, że kucyki zostały stworzone do spędzania całego życia w zamknięciu – Homage mruknęła ze zrozumieniem, przesuwając kopytem po moim boku. Pocałowałam ją w czubek głowy, wdychając zapach jej grzywy. – Poza tym, spotkałam kilka naprawdę miłych kucyków, od kiedy opuściłam Stajnię.

– Wiesz co – powiedziałam z lekkim uśmiechem na ustach. – Wydaje mi się, że te owoce pozwoliły mi odzyskać siły. Może wrócimy do momentu, w którym przerwałyśmy?

Zeszła ze mnie i usiadła na zadzie. Patrzyła na mnie, jakbym była źrebięciem, które właśnie popełniło towarzyską gafę.

– Pip, przed chwilą patrzyłam na pięć twoich orgazmów. Nie wiem, czego uczyli was w Stajniach – odchyliła się w tył i rozłożyła nogi – ale w sypialni trzeba się dzielić.

Cześć mnie wstydziła się tego, że tej nocy nic dla niej nie zrobiłam, ale nie była to akurat ta część, która gapiła się jak sparaliżowana na jej krocze. Poza lekcjami biologii nigdy wcześniej nie widziałam drugiej klaczy w takiej pozycji. To było fascynujące. Podniecające. Przyprawiało mnie to o kolejny orgazm. Zlitujcie się Boginie, przecież ona mnie nawet nie dotknęła!

Przez jakąś minutę obserwowała moje spazmy i westchnienia.

– Nie żartowałaś z tym „byłam cholernie napalona”, co?

– Kilka dni temu przyłapałam się na gapieniu się na tyłek jednookiej gryficy – odparłam, kiedy w końcu złapałam oddech.

– Cóż, przynajmniej wiem już, że masz otwarty umysł – powiedziała z uśmiechem. Nadal leżała, patrząc na mnie. – Hej, Pip, czy może zamierzasz, no wiesz, zrobić coś w końcu?

Och. No tak. Przekręciłam się na brzuch, tak, że miałam ją na poziomie oczu. Myślałam o wszystkim, co robiła z językiem i wargami. Poruszyłam moim własnym językiem w ustach. Wydał mi się on niezdarny i ociężały.

– Ten, um, masz może jakąś książkę czy coś, w czym mogłabym znaleźć jakieś wskazówki lub porady, albo...

Złożyła nogi. Przysięgam, nigdy jeszcze nie byłam tak bliska tego, żeby pękło mi serce.

Wzięła głęboki oddech i wypuściła go w krótkim westchnieniu.

– Nic się nie stało, następnym razem zrobię ci szybki trening – zeszła z łóżka; czułam, że zaraz się rozpłaczę. Wtedy jednak zaczęła grzebać w rzeczach leżących pod łóżkiem. – A tymczasem, tak się składa, że mam coś, co nada się dla nas obu – Uniosła się, lewitując magią wąskie, prostokątne pudełko. Zdjęła z niego pokrywkę. Wnętrze wyłożone było miękkim papierem. – To egzemplarz przedwojennej technologii, który znalazłam w czasie moich niegdysiejszych podróży. Jest to urządzenie, które pozwala dwóm kucykom dzielić się rozkoszą – jej róg błysnął mocniej, odwijając papier. – Nie martw się, zostało bardzo dokładnie sprawdzone pod kątem bezpieczeństwa – z dumą wylewitowała z pudełka znajdujący się w nim przedmiot.

– Wygląda jak dwa połączone podstawami fiuty – zauważyłam sucho.

– Istotnie – miała ten sam wyraz twarzy, który widywałam u Calamity'ego, kiedy ten skończył czyścić swoje karabiny. W końcu oderwała wzrok od tego czegoś i spojrzała na mnie. Najwyraźniej nie zdołałam ukryć mojego przerażenia. – Nie martw się, to nie jest prawdziwe – szturchnęła przedmiot, a ten zakołysał się w powietrzu; zrobiło mi się niedobrze.

– Homage – powiedziałam, wpatrując się w lewitującego fallusa. – Pamiętasz, jak mówiłam, że lubię klacze? To... ekhm... ani trochę nie przypomina klaczy.

– To tylko zabawka, Pip – powiedziała cierpliwie, po czym spojrzała na mnie z ukosa. – Chcesz powiedzieć, że nigdy nie widziałaś czegoś takiego? Nawet w Stajni? – pokręciłam głową. – To co robiłaś, żeby sobie ulżyć?

– Bardzo się zaprzyjaźniłam z moimi kopytami – wymamrotałam.

Homage otworzyła usta jakby chciała się jeszcze kłócić, ale potem po prostu je zamknęła. Zaśmiała się krótko i powiedziała:

– No dobrze, zapomnijmy o tym.

Czułam się okropnie. Wyglądała na tak zachwyconą szansą na skorzystanie ze swojej zabawki z drugim kucykiem, no i tyle już zrobiła dla mnie... i ze mną. Wyciągnęła kopyto, powstrzymując ją przed zamknięciem pudełka.

– Zaczekaj. Masz rację. To tylko zabawka i... wydaje mi się, że mogę to zrobić, jeśli to będzie z tobą – mówiąc to zdałam sobie sprawę, że mówiłam szczerze. Choć nie znałyśmy się zbyt długo, to wiele dla mnie znaczyła i byłam gotowa spróbować ją uszczęśliwić.

Uśmiechnęła się ciepło i pocałowała mnie w nos.

– A więc naprawdę owinęłam cię sobie wokół kopyta – zachichotała i zaczęła szukać czegoś w szufladzie stolika. – To chyba dla mnie nowy rekord jeśli chodzi o związki. Dostajesz orgazmu na zawołanie i do tego robisz przy tym przeurocze miny. Teraz wystarczy, że nauczę cię, jak się mi odwzajemnić i będziesz idealna.

Od tego momentu wiedziałam, że już zawsze to ona będzie tu samicą alfa. Oficjalnie stałam się pasywną stroną tego związku i nie byłam całkiem pewna, czy... Zaraz, związku? To był związek. Ja, Littlepip, ten mały kurdupel, byłam w prawdziwym związku. Wyszczerzyłam zęby jakbym miała właśnie urodziny, a z tortu wyskoczyła Homage. Byłam w związku. Mogła wkładać sobie we mnie co tylko chciała, bo byłam w związku!

Kiedy już zeszłam na ziemię, zauważyłam, że Homage wpatruje się we mnie, i że przez cały ten czas coś do mnie mówiła.

Powiedziałam, że będę musiała użyć tego – tu wylewitowała jakąś tubkę. – Będzie zimne, ale skoro nigdy wcześniej czegoś takiego nie używałaś, to niestety będzie to trochę bolało.

Pff. Dotychczas postrzelono mnie, dźgano, obito mi twarz, no i zostałam niemal upieczona żywcem przez smoka. Byłam gotowa na wszystko. Przewróciłam się na brzuch i uniosłam biodra. Spojrzałam na nią i mrugnęłam figlarnie. Pokręciła tylko na to głową i dodała dodatkową warstwę lubrykantu na jeden z... końców.

Stanęła za mną, chwyciła mnie kopytami za biodra i poprawiła moją postawę. Potem ustawiła się w ten sam sposób, z jej „zabawką” lewitująca pomiędzy nami.

– Gotowa? – zawołała.

Uśmiechnęłam się szelmowsko i odparłam:

– Jak zawsze, ślicznotko!

A potem, poczułam dotyk... tego.

– AAAAAAAAaaaaaaach, to jest naprawdę zimne! – wrzasnęłam stanowczo zbyt piskliwym głosem. – Och – naciskało na mnie; zacisnęłam się i przestało.

– Pip, jeśli nie chcesz tego robić... – zaczęła Homage.

– Nie, nie, powiedziałam, że wypróbuję to z tobą – odparłam szybko, starając powstrzymać się od drżenia, czując jak owa oślizgła, zimna, gumowata rzecz wpycha mi się między nogi.

– W takim razie będziesz musiała się rozluźnić. Zaufaj mi.

No dobrze, zaufałam jej. Rozluźniłam się. Wypuściłam głośno oddech. A ona wepchnęła to we mnie. Po raz drugi tego wieczora wymyśliłam nowy język. Wsuwała to powoli, pośród prawdziwego huraganu przekleństw; krztusiłam się z powodu tego, jak bardzo to bolało i jak wielką rozkosz mi to sprawiało. Zabawkę zaprojektowano tak, aby dotykała jednocześnie wszystkich wrażliwych miejsc, a ktokolwiek sporządził ów projekt znał się na tym, co robił. W końcu zatrzymała się głęboko we mnie i poczułam rozdzierający orgazm, kiedy się obróciła. Spojrzałam w tył i zobaczyłam, że Homage przekręciła się na plecy, mając ją już głęboko w sobie. Kolejne dwa w jednym. Może powinnam je zacząć liczyć?

– Co do... – sapnęłam. – Co ty robisz?

Poruszyła się, a mnie przeszyła kolejna błyskawica.

Naprawdę chcę móc na ciebie patrzeć; tak jest łatwiej – jęknęła. – A teraz się nie ruszaj, zaraz ją włączę.

– Co masz przez to na... – usłyszałam kliknięcie. – OoOoOoOoOoch słodka Celestio ruchająca Lunę rogiem w dupę! – zabawka wibrowała; jakże osobliwe.

Opracowałam kolejne dwa języki, każdy z lśniącym zestawem przekleństw, z których każde odnosiło się do kobiecych organów. Wydaje mi się, że minął jakiś tysiąc lat, ale naprawdę nie mnie było to oceniać, gdyż przez pewną część tego czasu byłam martwa. Jedyną rzeczą, której mogłam być pewna było to, że będziemy musiały zmienić po tym pościel, oraz że Homage zrobiła uroczą, prześliczną minę kiedy doszła. Wyglądała, jakby kichała, śmiała się i miała skurcz w karku naraz. Nie muszę chyba mówić, że doszłam razem z nią.

Kiedy wyłączyła wibrator, upadłabym, gdyby nie to, że trzymał on nas obie razem. Homage ostrożnie wysunęła go najpierw ze mnie, a następnie z samej siebie. Pocałowała go czule (w mój koniec, jak zauważyłam z pewną dozą perwersyjnej dumy) i schowała z powrotem do pudełka. Potem pokazała mi język i zapytała:

– No i co myślisz o mojej zabaweczce?

Ostrożnie dotknęłam moich okolic intymnych.

– Spełnia swoje zadanie – stęknęłam.

Pokiwała głową i zagwizdała.

– Zauważyłam.

Przewróciłam się na plecy, starając się, o ile to możliwe, nie ruszać tylnymi nogami.

– Ale szczerze mówiąc, to bardziej podobało mi się, kiedy byliśmy tylko ty i ja. To przed chwilą to było tak, jakbym ja się masturbowała, a ty patrzyła. To było po prostu zbyt... sztuczne.

Zamknęła pudełko i schowała ja pod łóżko.

– Brzmi logicznie – westchnęła. – Dziękuję, że pozwoliłaś mi naprawdę ją wypróbować i obiecuję, że nie będę już jej wyciągać – wdrapała się na pościel obok mnie i dała mi buziaka w policzek. – Za wyjątkiem moich urodzin.

Westchnęłam i wylewitowałam z miski brzoskwinię. Przez kilka minut jadłam ją w milczeniu. Pomogło mi to się uspokoić i odzyskać siły. Kiedy odpoczywałam, naszła mnie pewna myśl.

– Dobrze, teraz pora na wywiad z tobą, panno Pon3 – powiedziałam, starając się, żeby zabrzmiało to cool, z umiarkowanym sukcesem.

– Zamiana miejsc? Brzmi uczciwie – powiedziała, wtulając policzek w moją szyję.

– Co taka szanowana asystentka DJa robi z kucykiem od tosterów, takim jak ja? – zapytałam, śmiejąc się półgębkiem z jej żartu.

Ona się nie zaśmiała. Uniosła się i usiadła, spoglądając mi w oczy. Jej twarz przybrała neutralny wyraz.

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

– Cóż, oczywiście, w końcu o to pytam, czyż nie? – zaczynałam się niepokoić; może jednak nie chciałam wiedzieć, skoro samo pytanie miało taki efekt.

– To dlatego, że jesteś bohaterką – powiedziała, bez śladu kpiny w jej głosie.

Zarumieniłabym się, gdyby moja twarz nie była wciąż czerwona po niedawnym wielokrotnym szczytowaniu.

– Tylko nie znowu to...

– Pozwól mi dokończyć – warknęła. – Zadałaś pytanie i teraz musisz wysłuchać odpowiedzi, nie ważne, jak bolesnej.

Zaczynałam się bać.

– Jako DJ Pon3, a nawet wcześniej, kiedy wędrowałam po Pustkowiach, widziałam wiele rzeczy. Widziałam koszmary, tak samo jak, nie wątpię, ty.

Jedynie skinęłam głową, myśląc o obdartych ze skóry i wypatroszonych zwłokach używanych jako ozdoby oraz o Calamity'm strzelającym do owego młodego bandyty.

– Widziałam też i słyszałam wieści o bohaterach – ciągnęła z zadumą w głosie. – Kucykach, które ruszały na pomoc innym i walczyły ze wszystkim, co groziło innym kucykom. Kochałam ich. Żyłam, aby na nich patrzeć i o nich słuchać. Dawali mi odrobinę nadziei, że może jednak nie byliśmy zgubieni. Że gdzieś tam może być jakieś światełko na końcu tego jebanego tunelu, w którym sami siebie pogrzebaliśmy.

Już miałam się z nią zgodzić, kiedy odezwała się ponownie.

– A potem widziałam ich głowy wbite na pale przy jakimś obozowisku bandytów – spojrzała na mnie twardo. – Jesteś bohaterką, Littlepip, a to znaczy, że niedługo umrzesz, gdyż na Pustkowiach jesteś zarazą. Zabiją cię, bo „to, co właściwe” już nie ma miejsca na tym świecie, a ja będę musiała opowiedzieć o tym na antenie.

Wstałam z łóżka i odeszłam kilka kroków. Myślałam już wcześniej o śmierci, wiedziałam, że było to coś, co łatwo mogło mnie spotkać na Pustkowiach. Ale kiedy ktoś mówił mi, że to było absolutnie kurwa pewne...

Homage jeszcze nie skończyła.

– Albo się poddasz. To też widziałam. Bohaterowie, który pomagali kucykom, tylko po to, żeby zostały one później zaszlachtowane, lub gorzej, przez jakieś inne zagrożenie, albo żeby uratowani sami zaczęli popełniać zbrodnie w imię przetrwania. Zwyczajnie odkładali broń i ruszali znaleźć jakąś zabitą dechami dziurę, w której mogli zachlać się na śmierć.

Opadłam na zad.

– Jesteś dobrym kucykiem, Littlepip. Dobrą do szpiku kości bohaterką. Chciałam więc cię poznać, objąć, kochać cię, zanim i ty odejdziesz.

Wewnątrz mnie coś pękło. Nie. Nie coś. Moje serce. Pękło mi serce. Szukałam, walczyłam, zabijałam i prawie zginęłam w imię tego, co uważałam za „słuszne”. Znalazłam kogoś, kto robił to samo, i to właśnie ona powiedziała mi, że w ostatecznym rozrachunku to wszystko nie miało żadnego znaczenia.

Zobaczyłam Pustkowia, nie jako miejsce, lecz jako olbrzymią, uzbrojoną w ostre jak brzytwa szpony bestię, pożerającą kucyki tuzinami. Zobaczyłam siebie, jak ją atakuję, tylko po to, żeby zmiażdżyła mnie, nawet na mnie nie spoglądając. Zobaczyłam szereg kucyków takich jak ja, atakujących i umierających, bezskutecznie próbując zatrzymać ową potworną ucztę.

Zobaczyłam, jak płonie Nowa Appleloosa, a jej mieszkańcy giną lub zostają zabrani zakuci w łańcuchy, razem z tymi wszystkimi niewolnikami, o których wolność tak zaciekle walczyłam. Zobaczyłam śmiejące się Szpony, rzucające źrebięta Monterey Jacka na ziemię spod chmur. Zobaczyłam Gawd i jej małą armię, atakującą konwój i rabującą zapasy, nie pozostawiając nikogo przy życiu.

Zobaczyłam samą siebie spotykającą Silver Bell, tak złamaną, że była już tylko pustą skorupą kucyka, stojąca nad grobami swojej rodziny. Podbiegła do mnie i przycisnęła się do mojej piersi, z płaczem prosząc mnie, żebym powiedziała jej, że wszystko będzie dobrze. Ujrzałam, jak wyciągam Little Macintosha i przystawiam go jej do głowy. Powiedziałam jej, że wszystko będzie dobrze i pociągnęłam za spust.

Chciałam krzyczeć, ale wiedziałam, że jeśli otworzę usta to zwyczajnie zwymiotuję. Upadłam; nogi nie były już w stanie mnie utrzymać.

Potrzebowałam czegoś. Czegokolwiek, w co mogłabym wierzyć. Próbowałam myśleć o Celestii i Lunie, ale były one jedynie cieniami w moim umyśle.

Pomyślałam znów o Silver Bell, ale tym razem wspominałam to, co wydarzyło się naprawdę. Zobaczyłam, jak Velvet zabiera ją do Ditzy Doo. Ditzy Doo. Mój umysł uczepił się tego imienia.

Spróbowałam wyobrazić ją sobie przed wojną. Nie miałam pojęcia, jakiego koloru była jej sierść, wiedziałam jednak, pamiętając kosmyki wciąż widoczne na jej głowie, że jej grzywa była koloru słomy. W moich myślach była wtedy piękna; musiała być. Przelatywała obok, a wszyscy się do niej uśmiechali. Niewyraźnym, wymyślonym przeze mnie głosem, brzmiącym jak ginące w oddali echo, przepraszała, że nie ma dziś dla nikogo żadnych przesyłek.

Ditzy odwróciła się i spojrzała na widoczne w oddali Cloudsdale. Miasto wybuchło. Widziałam, jak ogarniają ją płomienie, jak płonie; skoczyła, aby osłonić najbliższego kucyka, ale było za późno. Patrzyłam, jak spada na ziemię, na to, czym teraz się stała – ghulem. Zobaczyłam, jak budzi się na nowo powstałych Pustkowiach. Idąc przed siebie, zszokowana patrzyła na truchło jej dawnego świata.

A potem usłyszała hałas. Płaczące źrebię. Pobiegła do niego. Było zbyt ranne, żeby chodzić, ale i tak krzyknęło i próbowało uciekać, kiedy ją zobaczyło. Ditzy uśmiechnęła się przyjaźnie, sprawiając jedynie, że krzyk przybrał na sile. A potem przewróciła każdym okiem z osobna i źrebię przestało płakać, zwyczajnie zdezorientowane. Ditzy wrzuciła je sobie na grzbiet, wybrała kierunek i zaczęła iść.

Po drodze było więcej płaczu, więcej krzyków, więcej źrebiąt. Zatrzymywała się, aby zabrać każde z nich. W końcu doszła do grupy szop. Mieszkające tam kucyki od razu zaczęły do niej strzelać. Źrebięta otoczyły ją i krzyczały, że im pomogła, że była dobrym kucykiem. Mieszkańcy opatrzyli jej rany i przyjęli źrebięta do siebie. Ditzy usłyszała krzyki w oddali i odeszła.

Widzę ją znacznie później. Łowca niewolników trzyma kopyto na jej gardle, a po przeciwnej stronie pokoju drugi stoi nad klaczką. Ditzy krzyczy.

– Nie rób jej krzywdy, jest tylko dzieckiem! Proszę, zrobię co chcecie, tylko nie róbcie jej krzywdy! Nie chcecie tego robić!

Łowca przy klaczce krzyczy do swojego kompana:

– Ucisz tą zombi dziwkę! Nie staje mi przez nią.

Kucyk trzymający ją za gardło, jednorożec, unosi z pobliskiego stołu nóż.

– Czekaj, już ja ją uciszę.

Widzę Ditzy leżącą na podłodze, z kałużą posoki wokół ust. Dwaj łowcy są na drugim końcu pokoju, śmieją się, odwróceni plecami do niej. Staje na nogi, z których dwie ma złamane. W usta chwyta kawałek rury.

Patrzę, jak zabiera uratowaną klaczkę do Nowej Appleloosy. Pomaga ona Ditzy z pisaniem. Widzę, jak ghul ślęczy nad dużą pustą książką. Jak nadaje jej tytuł: „Poradnik Przetrwania na Pustkowiach”.

Widzę, jak trasa dostawy prowadzi Ditzy obok Ponyville, gdzie słyszy krzyki małej klaczki.

Widzę ją teraz, tak jak zobaczyłam ją wtedy, całe wieki temu. Jest ranna, zamknięta w klatce, umrze, jak tylko jej oprawcy zdecydują, w jaki sposób ją zabić. Obejmuje źrebię, próbuje sprawić, żeby przestało płakać. Uwalniam ją, myśląc, że była potworem. Widzę ją ponownie, nieuzbrojoną, czekającą na śmierć, bo była tam inna cierpiąca klaczka.

Wracam do teraźniejszości i nie mogę przestać płakać. Szlocham tak mocno, że aż boli mnie całe ciało. Homage dotyka moich pleców i natychmiast staję na nogi. Wciągam zatykające mi nos smarki dopóki nie mogę znowu mówić i wykrztuszam z siebie tak głośno jak mogę:

– Mylisz się.

Wciąż się trzęsę, ale nie przestaję.

– Ja też widziałam trochę pierdolonych koszmarów! Widziałam takie rzeczy, że aż zastanawiałam się, czy ta wojna dała nam choć połowę tego, na co zasłużyliśmy, kryjąc w sobie takie rzeczy. Ale nie masz racji! – otarłam oczy, aby ją widzieć. – Widziałam też dobro; widziałam kuce z miasta układającego się dla zysku z łowcami niewolników, które oddały życie, aby ocalić tych, których pośrednio pomogli zniewolić. Widziałam grupę bandytów zmieniających więzienie w zalążek punktu handlowego, całkiem nowego miasta – ścisnęło mi gardło, ale teraz nie mogłam się zatrzymać. – Widziałam kucyka, który patrzył, jak umiera jej cały świat; przeszła przez każdy pierdolony koszmar, jaki tylko ty i ja możemy sobie wyobrazić, a i tak jedynym, o co się troszczy jest to, jak może pomóc innym.

Tupnęłam w podłogę.

– Nie będę słuchała, jak ty lub ktokolwiek inny mówi mi, że dobro jest zarazą. DOBRO NIE JEST ŻADNĄ PIEPRZONĄ ZARAZĄ! – krzyknęłam tak głośno, jak tylko mogłam. – Widziałam wiele i wiem w moim sercu, że jest jeszcze dla nas nadzieja. Możemy być dobrzy. Chcemy być dobrzy! Po prostu w tym zniszczonym do cna świecie mrok panuje od tak dawna, że przekonał nas wszystkich, że tak właśnie teraz jest. Trzeba pokazać kucykom, że nie muszą się bez przerwy bać, a wtedy znowu staną do walki z ciemnością i pewnego dnia źrebięta będą się śmiały z tego, że kiedyś w cieniach czaiły się potwory.

Stałam twardo, patrząc na Homage; DJka zamarła.

– Mówisz, że albo mnie zabiją, albo się poddam. Cóż, będą mnie musieli kurwa zabić, bo ich świat to kłamstwo a ja nigdy się nie poddam. Nigdy!

Dyszałam ciężko, a moje łzy w końcu wyschły. Homage patrzyła na mnie, jakby nigdy wcześniej mnie nie widziała.

Nie wiedziałam, czego się po niej spodziewać, ale na pewno nie oczekiwałam, że mnie pocałuje i poprowadzi z powrotem do łóżka.

– Wierzę ci – powiedziała krótko.

Zamrugałam moimi piekącymi oczami.

– Że jak?

– Tak jak poprzednio, językiem i ustami – odparła, uśmiechając się półgębkiem. – Wierzę ci. Myliłam się. Myślałam, że widziałam już bohaterów. Myślałam, że widziałam już wszystko – po jej policzkach płynęły łzy, ale nie zwracała na nie uwagi. – Ale nie widziałam jeszcze ciebie. Wierzę ci, Littlepip. Wierzę w ciebie. Jeszcze wszystko może się zmienić, a jeśli tak się rzeczywiście stanie, to dlatego, że przypomniałaś nam, że ciemność jest czymś, co mija i że w naszej prawdziwej naturze leży dobro.

Cóż, najwyraźniej nie skończyły mi się jeszcze łzy.

– A teraz przyprowadź tu swój słodki tyłeczek. Zrobię ci ten trening, który obiecałam wcześniej.

Wspięłam się z nią na posłanie. Z jej ustami na mnie i moimi na niej, uczyła mnie. Powoli, tak, żebym się zanadto nie podekscytowała. Po rygorystycznych testach, okazałam się być, cóż, znośna.

Homage spała obok mnie. Wiedziałam, że już dawno powinnam do niej dołączyć, ale zamiast tego po prostu leżałam i jadłam ostanie jabłko z miski, patrząc na nią, jak śni.

Poczułam, jak płonie mi w piersi coś, o czym dotąd tylko słyszałam w plotkach i opowieściach. Nazywali to miłością. Kochałam ją. Pokazała mi, że nawet kucyk, który myśli, że widział już wszystko, może nadal mieć w sobie nadzieję. A tam, gdzie jest miłość i nadzieja, zło nie ma żadnych szans. Zanotowałam w pamięci, żeby kiedyś uściskać mocno Ditzy za to, że mi o tym przypomniała.

Zaśmiałam się z moich infantylnych myśli.

– Na Boginie, jestem taka homo.

Dodatkowy Profit: Droga Owocu – poznałaś drogę owocu. Cieszysz się dziwnymi i wspaniałymi korzyściami za każdym razem, kiedy jesz... owoce. Kiedy to robisz, zyskujesz czasowy  bonus +1 do siły. Bycie w ustach kogoś innego także nie jest takie złe.